Polska przywitała nas... śnieżycą. Okropną śnieżycą. Z niemałymi trudnościami pilot zaparkował samolot na płycie lotniska.
- no i nie było tak strasznie - Piotrek uśmiechnął się pokrzepiająco, gdy wreszcie udało nam się zniknąć za drzwiami budynku.
Uderzyło w nas ciepło. Zaczęliśmy w ekspresowym tempie zdejmować odzienie wierzchnie, czytaj: kurtki, czapki i szaliki, a Lotman zdjął nawet swój sweterek w reniferki.
Myśleliśmy, że wszystko co złe jest już za nami. Niestety myliliśmy się. To co najgorsze było dopiero przed nami..
- utknęliśmy tu - powiadomił trener Kowal.
- ahaaa. Jaja sobie pan robi? - Zbyszek zarzucił torbę na ramię i już chciał wychodzić na dwór... ale w porę został powstrzymany przez trenera.
- powodzenia Bartman, powodzenia - zaśmiał się Andrzej.
Atakujący wyszedł na zewnątrz, a my przyjmowaliśmy zakłady za ile wróci.
I wrócił. Po (i tu patrzę na zegarek) dwudziestu pięciu sekundach ujrzeliśmy Zibiego... o ile tego bałwana (i nie mówię tu o jego charakterze tylko o tym śniegu który pokrywał jego całego) można nazwać właśnie Zibim. Szczęka drżała mu jak opętana, ale to porównanie chyba nie jest na miejscu, przypominając sobie wydarzenia z Włoch. Tak więc teraz wszyscy wyobraźmy sobie dygoczącego Bartmana pokrytego od stóp do głowy białym puchem.
- jaki dżezzz - Ignaczak parsknął śmiechem niczym rodowity koń arabski.
Zostaliśmy uwięzieni w Warszawie... strasznie to brzmi.
Usiedliśmy, a raczej rozsiedliśmy się wygodnie na kanapach i obserwowaliśmy jak po całym obiekcie biegają podenerwowani ludzie. Tylko my wyglądaliśmy na takich wyluzowanych i nie przejmujących się pogodą szalejącą za oknem.
- długooo jeeeszcze? - marudził o dziwo nie Igła, czy Dobrowolski, tylko samotny, bezdzietny Bartman.
- jak Ci się nie chce tu siedzieć to zapieprzaj tymi zaspami do Rzeszowa - zaproponował Kosok na co atakujący tylko charakterystycznie prychnął.
- gdzie ty się tak śpieszysz ? - zagaił w końcu Nowakowski, bo od dłuższego czasu widać było, że nurtuje go to pytanie - dziewczyna o ile wiem na Ciebie nie czeka
- no bo kuźwa kupiłem sobie psa i obiecałem sąsiadce, że dzisiaj go odbiore - fuknął Zibi.
Tak na marginesie to powinien chodzić z tabliczką informującą, że bez kija nie podchodź.
Zaledwie chwilę później, no może dwie chwile, podeszła do nas jedna z pracownic lotniska i rozdała koce. Oznaczało to tylko jedno : dziś Warszawy nie opuścimy.
Wygodnie oparłam się o piotrkowe ramię, a powieki same opadły na dół.
Obudziło mnie lekkie szturchnięcie.
- Piotreeek - mruknęłam.
- chodź ze mną na spacer - zaproponował.
- chcesz spacerować bo budynku - uniosłam brwi do góry i z politowaniem spojrzałam na siatkarza.
- ależ owszem - pociągnął mnie za rękę zmuszając do wstania.
Muszę przyznać że Resoviacy wyglądali przekomicznie. Pozwijali się w kłębki i tak skuleni śnili za pewne o następnych meczach.
Pit nie dał mi długo cieszyć się ty widokiem. Splotł nasze palce i powoli kroczył ciągnąc mnie za sobą. Nie wiem w jakiej części budynku byliśmy. Nie wiem również jak z powrotem wrócić do reszty grupy.
Było cicho. W około w małych grupkach siedzieli podróżni, którzy albo komunikowali się z bliskimi albo po prostu przysypiali.
Stanęliśmy przy dużym oknie i obserwowaliśmy padający na zewnątrz śnieg. Piotr objął mnie od tylu i ułożył swój podbródek na moim ramieniu.
Było tak romantycznie, ale do czasu. Do czasu gdy nagle w około zrobiło się ciemno.