- Misia.. wstawaj - poczułam jak ktoś delikatnie potrząsa moje ramie.
Otworzyłam niepewnie oczy i podniosłam głowę, która jeszcze chwilę wcześniej leżała na klatce piersiowej Nowakowskiego.
- która godzina? - wychrypiałam
- po siódmej - uśmiechnął się i poprawił palcami moje w każdą stronę powykręcane włosy.
- boże - jęknęłam i ponownie ułożyłam głowę na torsie środkowego.
- spóźnisz się na wykłady - westchnął gładząc dłonią moje plecy
- kij z tym. Rzucam szkołę. Będę tylko spaaaaać - ziewnęłam
- zakochańce! Wstawać na śniadanie ! - doszedł do nas krzyk mojego brata. Gdyby chciał to obudziłby zapewne pół dzielnicy.
- jeszcze pięć minut - mruczałam co chwilę nie zmieniając uprzedniego poleżenia swojego ciała.
- mi jest bardzo wygodnie tutaj z tobą, ale za godzinę muszę być na Podpromiu.
Ponownie podniosłam głowę i spojrzałam na siatkarza "spod byka". Pokiwałam z politowaniem moją blond czupryną i z powrotem przytuliłam się do Piotrka.
- Miśka, bo się spóźnię - jęczał - no weź - nie widząc mojej reakcji zaczął powoli wstawać.
- chcesz żebym spadła ? - warknęłam podpierając się na rękach, cudem unikając zderzenia czołowego z ciemnymi panelami w moim pokoju.
- skądże Ci taki pomysł wpadł do tej głupiutkiej głowy? - popukał mnie w czoło wciągając mnie z powrotem na łóżko.
- a skąd w tej pustej głowie zjawił się pomysł aby wstać ? - wystawiłam w jego kierunku język, ale po chwili zamilkłam.
Na twarzy środkowego pojawił się ten cwaniacki uśmieszek. Przygryzłam dolną wargę widząc jak Piotrek zbliża się do mnie. Oparłam dłonie na jego klatce.
- no ile można was wołać ?! - do pokoju wpadł mój kochany Karolek i zepsuł magię chwili.
Cicho westchnęłam i rzucając coś w stylu "zaraz przyjdziemy" zniknęłam za drzwiami łazienki.
Chwilę później odświeżona i ubrana siedziałam na wysokim taborecie przy kuchennej wyspie. Szef kuchni zaserwował dzisiaj wysokokaloryczne naleśniki z czekoladą. Wcisnęłam w siebie jedną sztukę, za to chłopaki zjedli w sumie 15.
Po wykładach udałam się na halę, gdzie chłopaki mieli popołudniowy trening. Dzisiaj Kowal ogłosił wszystkie informacje o naszej podróży do Włoch, a to przecież już po jutrze (!).
- Paul, mam taką prośbę.. - "zakręciłam" się wokół amerykańskiego przyjmującego
- no dawaj - westchnął łapiąc nadlatującą piłkę, która miała za pewne trafić we mnie. Dzięki Dobrowolski, że chciałeś mnie zabić!
- pójdziesz ze mną na zakupy... ?
- czy ktoś powiedział zakupy ?! - wtrącił entuzjastycznie Krzysztof. Ten to potrafi się zaczaić, nawet nie wiem kiedy przechodził obok nas.
- zakupy ? zakupy? - rozniosło się echem po całej sali
- no widzisz wszyscy są chętni - zaśmiał się Lotman klepiąc moje ramię.
- no właśnie widzę..
Zakupy z Resoviakami - podejście drugie. Już widzę tony porozdawanych autografów, miliony przeróżnych min strzelanych do małego okienka w telefonie i decybele pisków... oj tak.. to już lepiej chyba iść samemu.
- ładować się do samochodów ! - zarządził Achrem - kierunek Centrum Handlowe.
Jak kazał kapitan tak zrobiła reszta. Wsiadłam do piotrkowego samochodu i od razu przepasałam się czarną taśmą, czytaj. pasem bezpieczeństwa. W rytmach Lady Panka odjechaliśmy spod hali. Po pokonaniu wszelakiego rodzaju utrudnień, robót drogowych i korków wreszcie środkowy zaparkował auto na podziemnym parkingu.
- ruchome schody ! - krzyknął Perłowski i pobiegł w stronę jeżdżących stopni.
Kilka razy zjeżdżał i wjeżdżał, aż w końcu Bartman i Schops siłą zaciągnęli go na górę. Jak dzieci, normalnie jak dzieci. Brakuje tu tylko Łomacza, który próbowałby wchodzić pod prąd.
- aaaa! - usłyszeliśmy głośny pisk, momentalnie wszyscy odwrócili się w stronę z której ów wrzask dochodził - czy to nie są siatkarze Reski ?!?!
- a mnie to już nikt nie poznaje - jęknęłam i otarłam wyimaginowaną łzę.
- sławnym trzeba się urodzić - odparł dumnie Zibi przeczesując swoje przydługie włosy ręką, po chwili składał już swoje cenne podpisy w notatnikach, pamiętnikach, na plakatach i kartkach.
- to ja sobie pójdę usiąść - oznajmiłam widząc powiększający się łańcuszek czekających kibiców i fanów, a i oczywiście hotek.
Zajęłam jedną z ławeczek w pobliżu i ze zniecierpliwieniem spoglądałam raz na siatkarzy, a raz na zegarek. Minuty upływały, a kolejka wcale się nie zmniejszała.
- pani Dominika ? - nawet nie wiem kiedy przysiadł się do mnie całkiem nieznajomy