sobota, 10 sierpnia 2013
Epilog.
sobota, 20 lipca 2013
70.
Niestety nastał dzień naszego wyjazdu z Zakopanego. Żadne z nas nie chciało opuszczać tego przepełnionego magią miejsca.
- Wstajemy już? - ziewnął Piotrek przygniatając mój brzuch swoją jakże ciężką ręką.
- Nie chce mi się - westchnęłam przymykając oczy.
Przeleżeliśmy blisko godzinę, po czym nasze organizmy zażyczyły sobie dostawy żywności. Z trudem udało mi się dojść do łazienki, po drodze przez przypadek wpadając na ścianę.
- Miśka mogę wejść? - Piotrek kilkakrotnie zastukał w drewniane drzwi.
- Yhyym - wybełkotałam szorujac zęby.
Jego sylwetka dokładnie rysowała mi się w lustrze. Miał na sobie tylko ciemne dżinsy i buty. Nonszalancko oparł się o ścianę i przyglądał mi się z zadziornym uśmiechem.
- Co tak patrzysz ? - zmarszczyłam nos i zaczęłam grzebać w mojej kosmetyczce.
Ułożył dłonie na moich biodrach, a wargami muskał moją szyję. Czując narastające pożądanie odchyliłam głowę do tyłu. Moje ciało zalała fala nieopisanego ciepła. Rozkosz, którą dawały mi jego usta była czymś niesamowitym. Przy nim doświadczałam nowych odmian przyjemności. Odwróciłam się przodem do niego i zalotnie wodziłam palcem po jego klatce piersiowej. Wspięłam się na palce i przyłożyłam usta do jego ramienia przesuwając się ciągle do góry, aż w końcu natrafiłam na wargi siatkarza. Musnęłam je subtelnie, ale on chciał czegoś więcej. Mocno złapał za biodra i posadził na brzegu ceramicznej umywalki.
- Do dwunastej musimy opuścić pokój - oznajmiłam między cholernie namiętnymi pocałunkami.
- Zdążymy - szepnął nienagannie przygryzając płatek mojego ucha.
Swoją wyrośniętą ręką sięgnął kurka i po chwili ciepła woda zaczęła wypełniać wannę. Przeniósł mnie na kant wanny, a sam pozbył się nadmiaru ubrań. Zrzucił ze mnie bieliznę, która od teraz znalazła swoje miejsce na jasnych podłogowych kafelkach. Pieścił moje ciało. Wzrokiem zapamiętywał każdy jego milimetr, aż w końcu natrafił na obszernego siniaka na moim prawym udzie.
- Co to ? - uniósł się głęboko patrząc mi w oczy - wcześniej go nie widziałem.
- To po tym jak wczoraj wpadłeś na mnie na stoku - zaśmiałam się przypominając sobie minę bezradnego Piotrka, gdy z zawrotną prędkością pędził na nartach prosto na mnie.
Przyciągnął mnie do siebie zakładając moją nogę na swoje ramię. Delikatnie wodził palcem po obolałym miejscu, by po chwili obdarować je pocałunkami. Czując jego męskość w sobie wspięłam się na jego biodra. Z każdym ruchem nasze podniecenie wzrastało, a z gardeł wyrywały się na przemian głośne i ciche jęki. Wbiłam palce w jego kark pozostawiając na nim czerwone ślady. Oparłam głowę na jego ramieniu.
- Nie gryź mnie - zaśmiał się ciężko oddychając.
Nawet nie zwróciłam uwagi, że wargami chwyciłam jego skórę ciut za mocno.
- Przepraszam - wyszeptałam ze skruchą przejeżdżając palcem po zaczerwienionym miejscu - ale teraz chociaż jesteśmy kwita - wskazałam na moje udo.
- Mam przeprosić jeszcze raz ? - zapytał ponownie zarzucając moją nogę na swoje wyrzeźbione ramie.
- Z chęcią bym skorzystała z tej opcji ale nie mamy już czasu - pocałowałam go po raz ostatni i powoli zaczęłam wychodzić z wanny.
Piotrek uczynił to samo. Ubrał bokserki i siedząc na skraju wanny dokładnie lustrował mnie wzrokiem, a iskry pożądania ciągle błyszczały w jego oczach. Pozbierałam swoje ubrania. Obserwował jak po kolei nakładam kolejne części garderoby.
- Kocham Cię - wymruczał tuląc mnie do swojej jeszcze mokrej klatki piersiowej.
- Ja Ciebie też, głupku - zaśmiałam się wyswobodzając się z jego mokrego uścisku - a teraz wytrzyj się, ubierz i wracamy do Rzeszowa - klepnęłam go w biodro i wyszłam z łazienki.
W czasie gdy Piotrek ogarniał zarówno siebie jak i łazienkę ja pakowałam nasze ubrania. Ledwo co domknęłam swoją walizkę wypełnioną prawie w połowie pamiątkami. Wyciągnęłam wszystko do salonu nie zapominając o olbrzymim pluszowym białym misiu, którego zakupił mi Piter.
- To co zamieszkasz ze mną? - nieoczekiwanie zaszedł mnie od tyłu - Karol z Adą chyba nie będą mieli nic przeciwko.
Podjęcie decyzji o dzieleniu ze sobą życia 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu jest ciężkim orzechem do zgryzienia. Ale w moim przypadku nie ma co się zastanawiać, bo to jest oczywiste, że pragnę dzielić każdą minutę z Piotrkiem.
- Zamieszkam - stanęłam na jego stopach i mocno przytuliłam.
Wirował ze mną dobre kilka minut. Oboje cieszyliśmy się wizją stworzenia własnego domu, własnej rodziny, a przecież to dopiero początek naszej wspólnej drogi.
czwartek, 18 lipca 2013
69.
Przeżyliśmy ostatni dzień świata, więc jesteśmy nieśmiertelni i nie musimy się bać o kolejne przepowiedni Majów, czy Inków.
Z wyjazdu do Zakopanego cieszyliśmy się jak małe dzieci. Z niemałymi trudnościami musieliśmy odnowić wigili u naszych rodzin i zabierając kilka tradycyjnych potraw ruszyliśmy w drogę do zimowej stolicy Polski. Piotrek cudem przymocował do dachu samochodu nasze narty i wręcz modliliśmy się żeby w czasie podróży nie roztrzaskały się o asfalt.
- Dostałam prezent o Zbyszka - pochwaliłam się szeroko uśmiechając.
- Jaki ten prezent? - zdziwiony uniósł do góry brwi i nawet ściszył radio.
- Mam otworzyć dopiero w wigilię.
- Cały Bartman - zaśmiał się - o ile go znam to mój prezent zawiera paczkę prezerwatyw - chcesz kawy? - zapytał wjeżdżając na stacje benzynową.
- O ile doniesiesz ją z budynku do samochodu gorącą to bardzo proszę.
Wyjęłam z torby czekoladowe ciastka i czekając na Pita zajadałam jedno za drugim
- A dupa rośnie - podsumował nieoczekiwanie zjawiając się w aucie.
- Przecież mój tyłek wcale nie jest taki duży - mruknęłam chowając kaloryczny przysmak.
- Jest w sam raz - pocałował mnie w policzek i wręczył czarną, parującą ciecz.
Zaraz po wypiciu kawy, którą oczywiście musiała się oparzyć, ruszyliśmy w dalszą drogę.
Przed osiemnastą zameldowaliśmy się w hotelu. Chłopaki dobrze wszystko przemyśleli. Zaraz za drzwiami rozciągał się salon z kominkiem i ogromną brązową kanapą. Z boku za przesuwanymi drzwiami znajdowała się sypialnia z pokaźnych rozmiarów łóżkiem, a zaraz obok niej łazienka z wielką okrągłą wanną. Z drugiej strony znajdował się niewielki aneks kuchenny i stolik z dwoma krzesłami.
Wszystko było utrzymane w przytulnych odcieniach brązu.
- Ile tu zostajemy ? - zapytałam gdy skończyłam oglądać już cały apartament.
- Całe cztery dni - odparł obejmując mnie od tyłu.
Oparłam głowę o jego klatkę piersiową i wdychałam górskie powietrze zmieszane z perfumami.
- Idź się przebierz, ja wszystko przygotuje - pocałował mnie przelotnie w usta i popchnął w stronę łazienki.
Wyjęłam z walizki potrzebne rzeczy oraz prezent od Bartmana. Nie było dla mnie zaskoczeniem gdy z kolorowej, świątecznej torebki wyciągnęłam komplet czarnej, koronkowej bielizny. Na dnie znalazłam też karteczkę : "Moja dziewczyna pomagała wybierać :) bawcie się dobrze dzieciaki ;*"
Dziewczyna? Nasz Zbigniew znalazł sobie dziewczynę? Ta wiadomość była dla mnie większym zaskoczeniem niż zawartość prezentu.
Wzięłam odprężający prysznic i założywszy ową bieliznę i czarną sukienkę do połowy ud byłam prawie gotowa. Rozczesałam włosy, po czym podkreśliłam rzęsy czarnym tuszem.
Gdy wyszłam z łazienki zarówno Piotrek jak i cała oprawa byli już gotowi.
Wszędzie porozstawiane były małe świeczki, a w kominku palił się ogień. Na stole leżały nasze wigilijne potrawy.
- Zapraszam panią do stołu - środkowy odsunął moje krzesło i poczekał aż usiadę.
Ubrany był w czarne dżinsy i jasną koszule. Całość dopełniał zegarek, który dostał ode mnie na urodziny. Podzieliliśmy się opłatkiem, życząc sobie wszystkiego co najlepsze.
- Mógłbym tak spędzić całe życie - westchnął Piotrek gdy siedzieliśmy już na kanapie.
- Wytrzymałbyś bez siatkówki? - zaśmiałam się wodząc palcem po jego ręce.
- Wolę opcje życia bez siatkówki, a nie życia bez Ciebie - odwrócił się w moją stronę całując czule w czoło.
- Kontynuuj - wymruczałam gdy przeniósł swoje usta na moją szyję.
- Zamieszkamy razem ? - głęboko spojrzał mi w oczy błądząc ręką po moich biodrach.
- Na prawdę tego chcesz? - chwyciłam kołnierzyk jego koszuli.
- Chce spędzać z Tobą każdą chwilę. Każdą - podkreślił sadzając mnie sobie okrakiem na kolanach - przemyślisz to?
Kiwnęłam twierdząco głową odpinając kolejne guziki piotrkowej koszuli.
- Chcesz zobaczyć co dostałam od Zbyszka? - zapytałam szamocząc się z zamkiem sukienki.
- Z miłą chęcią - pomógł mi z rozsunięciem.
Powoli zsunęłam z ramion grube ramiączka pozwalając im ściągnąć górę sukienki.
Piotrek wręcz pożerał mnie wzrokiem. Zostawiając na jego ustach niewinny pocałunek stanęłam przed nim i całkiem pozbyłam się swojej małej czarnej. On błyskawicznie ściągnął koszule i z powrotem posadził na swoich kolanach. Jego ręce były praktycznie wszędzie. Przemierzały drogę od moich bioder, przez plecy, a skończywszy na piersiach. Wargi nie odrywały się od mojego ciała. Nawet nie wiem kiedy mój biustonosz znalazł się na podłodze. Położył mnie delikatnie na sofie i obdarowywał mój dekolt pocałunkami. Odnalazłam zaspięcie jego paska, a później szybko uporałam się z zamkiem spodni. Ściągnął je lekko się unosząc.
- Ładna ta bielizna, ale chyba na razie nie jest Ci potrzebna - zaśmiał się zsuwając moje koronkowe figi.
Całował mój brzuch, wewnętrzną stronę ud. Całował całe moje ciała by po chwili rozpocząć ostatni akt przypieczętujący nasz związek, to uczucie które wytworzyłm się między nami.
Tłumił moje jęki przelotnymi pocałunkami. Ogień z kominka ogrzewał nasze nagie ciała, które i bez tego były rozgrzane.
W myślach dziękowałam Bogu, że dał mi spotkać Piotrka. Dzięki niemu poczułam co to znaczy prawdziwa miłość. A żeby ją znaleźć należy wykonać tylko pierwszy krok. Bo przecież nic, na prawdę nic, nie pomoże jeśli ty nie pomożesz dziś miłości.
wtorek, 16 lipca 2013
68.
Kolejny dni mijały praktycznie tak samo. Piotrek rano odwoził mnie za zajęcia, później z nich odbierał i wiózł na trening. Wieczory staraliśmy się spędzać razem choć nie zawsze nam się to udawało.
Rodzice z radością przyjęli informacje o nieubłaganie zbliżającym się dziadkowaniu, a Ada oczywiście przyjęła oświadczyny.
Wszyscy, a w szczególności ja oczekiwałam 18 grudnia. Piotrek kończy dwadzieścia pięć lat.
Zibi wpadł na dość nienormalny pomysł, a ja po dość długich namowach zgodziłam się.
Ustaliłam wszystko z Karolem i dwa dni przed pitowymi urodzinami wyjechałam. Piotrkowi powiedziałam, że tata jest chory i muszę szybko znaleźć się w Gdańsku. Łyknął moje małe kłamstewko. Tak na prawdę zatrzymałam się u koleżanki ze studiów i jakoś przeczekałam te dwa dni.
Dla niepoznaki dałam mu wcześniej prezent, nowy zegarek, a w dzień urodzin zadzwoniłam z życzeniami.
Bartman zorganizował przyjęcie w jednym z rzeszowskich klubów, który został wynajęty na tą uroczystość. Około dziewiętnastej zaczęli zjeżdżać się goście, a ja umierałam z nerwów na zapleczu. Towarzystwa dotrzymywał mi Kubiak, który miał pomóc mi w ostatnich przygotowaniach do "mojej chwili".
- Dobrze, że nie zgodziłam się na występ w bieliźnie - mruknęłam zakładając na siebie dużą czerwoną kokardę.
- Piotrek by się pewnie ucieszył - zaśmiał się Michał pomagając mi złożyć moje czarne szpilki.
- Bartman ma nasrane w głowie - skwitowałam obciągając małą czarną.
- Gotowa? - Zibi niespodziewanie zjawił się w pomieszczeniu, po czym pomógł mi wejść do apetycznie wyglądającego sztucznego tortu.
Odmówiłam szybko modlitwę i ruszyłam na totalną kompromitacje.
Z pomocą Kubiakowi przyszedł niejaki Kurek, który razem z nim wyniósł mnie na głową salę.
- Piter mamy dla Ciebie jeszcze jedną niespodziankę - zaczął Zbyszek zwracając na siebie uwagę wszystkich zgromadzonych - wiemy, że Miśka nie może być tu z nami, ale myślę, że to Ci wszystko wynagrodzi.
Odliczyłam do trzech i podniosłam wieko tortowego pudła. Stojący obok Kurek nacisnął na podnośnik, który wyniósł mnie do góry. Mina Piotrka była bezcenna. Odłożył na bok swojego drinka i wręcz rzucił się na mnie. Pomógł mi zejść z platformy.
- Żeby nie było to był pomysł Zbyszka - zaśmiałam się odrywając od jego klatki piersiowej - stwierdził, że każdy facet chce aby dziewczyna wyskoczyła mu z tortu.
- Marzyłem o tym od dziecka - wyszczerzył się, po czym zatraciliśmy się w namiętnym pocałunku.
- Wszystkiego najlepszego staruchu - pocałowałam go w policzek.
- Ja już wszystko co najlepsze mam.
- Ależ tekst na podryw - zaczęłam ściągać swoją czerwoną kokarde.
- Zostaw ją na pamiątkę - zaproponował przechodzący obok Zibi - zaprezentujesz się później Pitowi w wersji pierwotnej.
- Jaka była wersja pierwotna ? - zainteresował się Nowakowski.
- W samej koronkowej bieliźnie - oznajmił Bartman charakterystycznie poruszając brwiami.
- Ooo. Więc zostawiamy tą kokarde - pomógł mi ją ściągnąć i schować na zapleczu.
Impreza zaczęła się na dobre. Kelnerki roznosiły kolorowe drinki, a DJ przy pomocy naszego Ignaczaka rozkręcał wirujących na parkiecie gości. W końcu przyszła też pora na prawdziwy tort, z którego na szczęście już nikt nie wyskoczył, choć upity w trzy dupy Achrem już się do tego przymierzał.
- Mogę panią prosić do tańca ? - Piotrek stanął na przeciwko mnie wyciągając swoją dłoń.
- Zastanowie się - droczyłam się z nim.
- Ej no wiesz co? Jubilatowi się nie odmawia.
- Masz bardzo silne argumenty - zaśmiałam się i podałam mu swoją dłoń.
Środkowy skinął głową w stronę Igły, który błyskawicznie zmienił klimat imprezy i zamiast szybkich, dzikich kawałków z głośników poleciała wolna, romantyczna piosenka.
- Przytulaniec? Serio? - kiwnęłam z politowaniem głową.
- Oj nie marudź tylko tańcz.
Ułożył swoje ręce na moich biodrach, a ja swoje zarzuciłam mu na szyję.
Czułam się jak nastolatka na gimnazjalnej dyskotece.
- Tańcz, głupia tańcz. Swoim życiem się baw - zanucił mi wprost do ucha - Wprost na spotkanie ognia leć. Tańcz głupia, tańcz, wielki bal sobie spraw. To wszystko, co dziś możesz mieć...
- Pocałuj mnie Głupku - poprosiłam.
Dzięki szpilkom nie musiałam stawać na palcach. Zadarłam głowę do góry i napotkałam jego usta.
- Ależ oni ładnie ze sobą wyglądają - zachwycała się żona Krzyśka - jak stare dobre małżeństwo.
- Do małżeństwa nam jeszcze daleko - zaśmiałam się obejmując Piotrka w pasie.
- Wróże wam świetną przyszłość - dodała.
- Nie słuchajcie jej - ni stąd ni zowąd dołączył do nas Igła - ona wkręca taki kit każdemu.
Roześmialiśmy się w głos zwracając przy tym na siebie uwagę.
- A my mamy jeszcze jeden prezent ! - przypomniał sobie Kosok przy okazji przybijając sobie facepalma, tak na cześć swojej głupoty - RafaUUU daj tą kopertę!
Buszek chwilę gmerał po kieszeniach spodni w poszukiwaniu owej koperty w końcu przedstawiciele rzeszowskiego klubu wręczyli mu ostatni prezent.
- Wysyłamy Was na święte do Zakopanego. Ciebie i Domi - poinformował dumnie Grzesiu - dwudzieste piąte urodziny świętuje się tylko raz !
Jubilat z uśmiechem na ustach podziękował kolegom za ten dość oryginalny, a w głowie pewnie układał sobie przebieg tych kilku dni.
- Święta w Zakopanym? - zmarszczyłam czoło patrząc na również zdziwioną twarz Pita.
- Czemu nie. Tylko ty i ja - pstryknął mnie w nos obejmując w pasie - palący się kominek, czerwone wino...
- Nowakowski wróć na ziemię - pomachałam mu ręką przed nosem.
- Sory ale strasznie się cieszę.
Cała impeza trwała do czwartej rano. Siatkarska śmietanka jutro będzie leczyć kaca, a nie trenować. Ale jak to powiedział Kosa : dwudzieste piąte urodziny świętuje się tylko raz!
- A weźmiesz tą kokarde do Zakopanego? - zapytał gdy odprowadzałam go do mieszkania.
sobota, 13 lipca 2013
67.
'Aha' - tylko to przemknęło mi teraz przez głowie. Usiadłam obok Pita i z lekką dozą ciekawości czekałam na to co ma mi do powiedzenie mój brat i przyjaciółka. Bo to, że są razem wiem już od dobrych kilku tygodni.
Karol wstał i objął swoją dziewczynę w pasie, po czym spojrzałam na mnie trochę przepraszającym wzrokiem.
- Mamy dla was dwie wiadomości - zaczęła nie pewnie Ada szturchając łokciem swojego partnera.
- Ada się do nas wprowadza - wydusił w końcu mój brat, słowami strzelając jak z karabinu maszynowego - i będziemy mieli dziecko - dodał.
Na tą wiadomość wręcz zachłysnęłam się własnym powietrzem.
- Gratuluje - Piter przejął inicjatywę i wstając z kanapy pociągnął mnie za sobą.
Wyściskaliśmy Karola i Adę, po czym szybko zmyliśmy się do mojego pokoju, nie czekając nawet na kolację.
- Ciągle mnie poucza, a sam już dziecko zrobił! - ryknęłam oburzona rzucając się na łóżko.
- Teraz to jest mało ważne. Musisz wspierać swoje brata - położył się obok mnie, a rękę zarzucił na mój brzuch przygniatając moje wnętrzności jej ciężarem - będziesz ciocią - zaśmiał się.
- No właśnie i to mnie przeraża. Takie ciotkowanie strasznie postarza - mruknęłam odwracając głowę w jego stronę.
- I tak już stara jesteś - wyszczerzył się.
- Nie pozwalaj sobie Nowakowski - wymierzyłam pięścią w jego ramię, ale on w ostatniej chwili złapał wymierzony w niego cios.
Obrócił mnie na plecy, a sam "zawisnął" nade mną, by po chwili odszukać moje wargi.
- Przyniosłam wam kanapki - do pokoju wpadła rozanielona Ada.
Oderwaliśmy się od siebie i podziękowaliśmy jej za posiłek.
Usiadłam na przeciwko Piotrka trzymając talerz różnorodnych kanapek, których i tak nie zjedliśmy. Odstawiłam go na bok i przysunęłam się do siatkarza. Usiadłam mu między nogami, obejmując jego biodra swoimi kończynami. Ręce zarzuciłam na jego długą szyję, po czym wbiłam się w jego usta.
- Wiesz, że muszę już iść ? - zagadnął przejeżdżając palcem po mojej ręce.
- Musisz ? - spojrzałam na niego błagałnym wzrokiem, który zazwyczaj załatwiał sprawę.
- Od jutra znowu trenujemy - zasmucił się - przed porannym treningiem odwioze cię na uczelnie.
- Dzięki. Jesteś kochany - pocałowałam go w policzek, po czym niechętnie odprowadziłam go do drzwi.
Gdy tylko się z nim pożegnałam wzięłam się za wnoszenie mojej walizki na górę. Z pomocą przyszedł mi niezastąpiony braciszek.
- Nie cieszysz się, że będziesz ciotką? - spytał prosto z mostu odstawiając mój bagaż w garderobie.
- Ależ oczywiście, że się cieszę. Rodzice już wiedzą?
- Nie. Ale w weekend chcemy jechać i do rodziców Ady i do naszych. Chce się jej oświadczyć - odparł - tylko nie wiem czy się zgodzi.
- Gdyby się nie zgodziła to nie martw się. Popamięta mnie do końca życia - zaśmiałam się powoli wyrzucając ubrania z walizki.
- Dzięki siostra - przytulił mnie. Aż się kurde popłaczę z nadmiaru tej słodyczy.
- Będziesz dobrym tatą - uśmiechnęłam się pokrzepiająco wypychając go z pokoju - a teraz idź dbać o matkę twojego dziecka.
Pokiwał tylko z politowaniem głową i życząc mi "piotrkowych snów" zniknął za drzwiami swojej sypialni.
Zrezygnowałam z prania i układania moich ubrań. Wzięłam więc długą, kąpiel i poszłam spać.
A śnił mi się Piotrek. Nasz dom na obrzeżach miasta. Biegające po ogródku nasze dzieci i my siedzący na kocu pod starym dębem.
Zamarzyłam być matką. Jakie to musi być wspaniałe uczucie nosić pod sercem malutką istotkę, człowieka - nowe życie.
Powoli zaczęłam zazdrościć Karolowi i Adzie, ale wytłumaczyłam sobie, że na mnie jeszcze przyjdzie czas i pora.
Z letargu tych wszystkich myśli wyrwał mnie dźwięk mojego telefonu. Treść sms-a była zarówno dziwna i interesująca. Piotrek prosił mnie, abym otworzyła mu drzwi mieszkania.
Zaciekawiona jego irracjonalnym pomysłem ubrałam szlafrok i zeszłam na dół. Jakież było moje zdziwienie, gdy za progiem na prawdę stał Nowakowski.
- Nie mogę sam usnąć - zrobił minę małego dziecka, które zaraz na się rozpłakać.
- Zapraszam. Może coś na to poradzimy - uśmiechnęłam się i wpuściłam go do środka.
Zaczekałam aż zdejmie swoje odzienie wierzchnie, po czym udaliśmy się do mojego pokoju. Ułożyłam się wygodnie w łóżku, a obok mnie pojawił się Pit.
- Teraz już uśniesz? - spytałam zgaszając lampkę nocną.
- A buzi na dobranoc ? - nadstawił policzek, na którym szybko wylądowały moje usta - już lepiej, choć może być jeszcze fajniej.
Mówiąc to miał za pewne na myśli ten namiętny pocałunek, który właśnie zainicjował. Ułożyłam głowę na jego klatce piersiowej i opatulona jego ręką usnęłam.
Usypiać w ramionach swojego chłopaka to cudowna rzecz, której nie zamieniłabym nawet na całe bogactwo tego świata. Bo liczy się tylko teraz, tylko on i tylko ja. Liczymy się tylko my.
środa, 10 lipca 2013
66.
Znowu zaczął najeżdzać, że się spóźniliźmy, że jesteśmy nieodpowiedzialni i że w końcu udupi nas u trenera. Hahaha, no powodzenia mu życzę.
Wepchnęłam moją walizkę w rękę Pita i potruchtałam w stronę autokaru. Pogoda najwidoczniej nas nie lubi. Mimo, że opady śniegu ustały ciągle męczą nas bardzo minusowe temperatury.
- Może Pan włączyć ogrzewanie? - Bartman z miną zbitego psa podszedł do kierowcy.
- Zepsuło się - fuknął łysiejący już facet i odprawił atakującego z kwitkiem.
- Kurwa, kuźwa, ja pierdole - niecenzuralne łacińskie słowa wypłynęło z ust... Kovacevića, który z naszym rodowitym językiem jest na bakier, więc co tu mówić o podwórkowym slangu.
- Ja go tego nauczyłem - Rafał dumnie wypiął klatkę piersiową do przodu, co przy jego puchatej kurtce było trudne do zauważenia.
- Jak ten złom w ogóle odpali - lamentował Zibi, który wręcz dygotał z zimna.
Szczęka chodziła ma w górę i w dół, a dźwięk uderzanych o siebie zębów było słychać za pewne nawet na samym przedzie autobusu.
Zresztą ja nie byłam lepsza. Przytuliłam się do Pita niczym po posmarowaniu naszych ubrań trwałym klejem. Jego ciało dawało mi choć trochę ciepła, bo przecież 36,6 i 36,6 to jest... jeden tu, osiem dalej, sto dwanaście pięć, kurde muszę użyć kalkulatora, zaraz wracam. TO JEST W KOŃCU 73,2! A to już pokaźna temperatura.
- Jęęęssyk.. jęęęsyk mi przymalsł - wybełkotał Kosa, którego ozor przyklejony został do autokarowej szyby. Chyba wolę nie wiedzieć jak to się stało...
- Gdy będziemy mieli jakieś grypy i anginy to niech się pan na nas nie wydziera - Zibi dalej marudził i przeżywał całą tą podróż jak żaba okres.
Że też ten Rzeszów nie jest bliżej Warszawy.
Po jakże dlugiej i wyczerpującej podróży, w czasie której to trzy razy musieliśmy ratować grześkowy język od wiecznego lizania się z szybą, cali przemarznięci zostaliśmy pozostawieni pod rzeszowską halę na pastwę okrutnego losu. Auto Nowakowskiego z trudem udało się uruchomić, jednakże tyle szczęścia nie miało większość zawodników, dlatego zanim podjechaliśmy na nasze osiedle musieliśmy odstawić do domu Igłę, Buszka i Perłę. U tego pierwszego dostaliśmy w prezencie pół brytwanki ciasta czekoladowo-czekoladowego, ulubionego przysmaka naszego libero. Żona Krzyśka stwierdziła, że wyglądam strasznie mizernie, co nie umknęko jej uwadze nawet gdy moje ciało okryte jest grubą warstwą swetrów i zimowej kurtki.
W końcu około godziny dwudziestej dotarliśmy pod nasze bloki. Namówiłam Piotrka, aby wszedł na chwilę do mnie, choćby po to żeby wnieść walizkę.
Jak dobrze mieć takiego osobistego tragaża.
Szukanie kluczy zajęłoby mi na prawdę sporo mojego jakże cennego czasu, dlatego to od razu po opuszczeniu windy rzuciłam się na dzwonek.
Jakież było moje zdziwienie gdy drzwi otworzyła mi Ada. I wszystko byłoby okej gdyby moja przyjaciółka nie miała na sobie tylko karolowej koszulki, a rąk nie wycierała sobie w kuchenną ściereczkę. Chyba wybrałam się na zbyt długi wyjazd.
Dziewczyna z szerokim uśmiechem wpuściła nas do środka.
- Braciszku! Wróciłam - krzyknęłam ale ku mojemu zaskoczeniu mój brat nie wpadł mi w ramiona.
Za to koło moich nóg zakręcił się mały rudy kotek.
- Dominiko Celestyno Toborek - oho mój kochany bart zaraz zacznie prawić mi kazanie.
- Masz na drugie Celestyna? - zachichotał Nowakowski.
- A na trzecie AnastazJa - mruknęłam spoglądając błagalnie na Karola, który właśnie wychodził z łazienki.
- Wzdzwaniam do Ciebie od kilku dni. Do Pita też. I co mi odpowiada? - blablablabla. Karol i te jego święte nauki. Ciekawe czy zdaje sobie sprawę, że jego słowa obchodzą mnie tyle co rozdeptana na chodniku mrówka?
- To jest pytanie retoryczne? - żachnęłam pocierając kark.
- Miśka no ja się martwię - załamał ręce.
Wyjęłam z torby telefon i pomachałam nim przed twarzą Karola.
- Rozładowany - westchnęłam
- Mój też - dodał Piotrek również wgapiając się w ekran swojej komórki.
- Misiu pozwól im chociaż się rozebrać - Ada wzięła naszą stronę i biorąc na ręce kota wypchnęła swojego chłopaka z korytarza.
Rozebraliśmy kurtki, szaliki, czapki i buty, po czym usiedliśmy w salonie. W telewizji leciała akurat powtórka meczu Sovii, a na ekranie przez moment mignęła moja postać. Juhu!
- Ładnie tak nasyłać na nas Ignaczaka ? - warknęłam w stronę mojego brata, który namiętnie głaskał tego małego pchlarza.
- Nie miałem wyboru. Nie odbieraliście - zaczął się tłumaczyć.
Piotrek biernie przyglądał się naszej słownej potyczce, co chwilę mocniej zaciskając rękę na moim pasie.
- Karol do jasnej cholery. Przecież my jesteśmy dorośli - uniosłam głos.
- Nie ważne ile masz lat, zawsze będziesz dla mnie młodszą siostrą - chciał wziąć mnie na słodycz swojego wyznania? Buuu. Przereklamowane.
- Ale zrozum, że nie możesz ciągle mnie kontrolować. Gdy się wyprowadzę to co? Kamerę mi założysz w nowym domu?
- Przepraszam - szepnął chowając twarz w dłonie - nie chciałem abyś tak to odebrała.
- Jakoś to przeboleje. Ale spuść mnie trochę ze smyczy - zaśmiałam się przysiadając się do niego i lekko obejmując go ramieniem.
- Jesteście może głodni? - Ada wychyliła się z kuchni poprawiając swój luźny kok na czubku głowy.
- To chyba ja powinnam Cię oto pytać - uśmiechnęłam się w jej stronę, po czym wstałam i udałam się w stronę kuchni.
- Domi, zaczekaj. Musimy Ci, musimy Wam coś powiedzieć - zatrzymał mnie Karol.
niedziela, 7 lipca 2013
65.
Czuliście kiedyś takie przerażenie, które paraliżuje Was od stóp do głowy? Nie możecie poruszyć nawet paliczkiem. Kompletny brak ruchu.
Właśnie tak miałam w tej chwili. Zamarłam. Zastygłam w bezruchu.
Smuga światła zbliżała się do nas nieuchronnie, aż w końcu w drzwiach stanął dość wysokiej postury mężczyzna.
- Trener? - środkowy otworzył szeroko oczy.
- Piotrek? Dominika? - Kowal był równie zdziwiony naszą obecnością co my jego.
Bo przecież kto normalny przychodzi do kuchni o dwunastej w nocy? Ach tak, takie inteligentne dzieci jak pan Nowakowski i panna Toborek.
- Co pan tu robi? - dopytywał Piter intensywnie wpatrując się w zdziwioną twarz rzeszowskiego szkoleniowca.
- Mógłbym spytać o to samo was - Andrzej wymierzył w naszą stronę swoją latarką.
- My? My tu tylko jemy - podniosłam do góry prawie już opróżnione pudełko lodów cytrynowych.
- Tak myślałem, że pomysł Kajetanicza aby puścić was bez kolacji nie będzie zbytnio dobrym - westchnął Kowal zaglądając do hotelowej spiżarni.
- To my już pójdziemy do siebie. Smacznego trenerze - zasalutował Nowakowski i łapiąc mnie za rękę pociągnął w stronę wyjścia.
Gdy tylko wyszliśmy z restauracji zaczęliśmy się śmiać. Po chwili jednak przypomnieliśmy sobie, że mamy środek nocy i za pewne wszyscy już śpią. Uciszyliśmy się wzajemnie, po czym zaczęliśmy wtaczać się powoli po schodach.
- Poszło mi w tyłek - mruknęłam pokonując ledwo co ostatni stopień.
- Ja tam lubie Twój tyłek - zaśmiał się Nowakowski błyskawicznie przyciskając mnie do ściany koło drzwi do naszego pokoju.
Zaczęliśmy się całować. I to nie byle jak całować! W tych pocałunkach przekazywaliśmy wszystkie nasze emocje i uczucia. Pokazywaliśmy nimi jak bardzo nam na sobie na wzajem zależy. Otoczone były niezwykłą magią i... intymnością.
- Piter przestań. Chłopaki są w pokoju - uderzyłam go lekko w ramię, gdy ten ze mną okalającą dookoła jego biodra nogami chciał wejść do środka.
- Już ich pewnie nie ma - odparł szybko zostawiając mokre plamy na mojej szyi.
Kiedy weszliśmy do pokoju, środkowy momentalnie oparł mnie plecami o drewnianą strukturę drzwi i nie przestawał całować, po woli zsuwał z mojego ramienia luźny T-shirt.
- Ekheem - usłyszeliśmy głośne chrząknięcie i błyskawicznie zaprzestaliśmy wykonywania poprzedniej sytuacji.
Wychwyliłam się zza głowy Pita, a widząc zapatrzonych w nas jak w ekran telewizora w czasie wielkiego El Classico siatkarzy wybuchnęłam niepohamowanym śmiechem.
- My chyba dzisiaj nocujemy u Miśki i Piotrka, co nie chłopaki? - ta mała łajza jak zwykle wypaliła ze swoim superhipermegawspaniałym pomysłem. A jak on coś wymyśli to klękajcie narody.
- No dywan tu mają nadzwyczajnie wygodny - Bartman pogłaskał puchowy dywan próbując zrobić przy tym jak najbardziej naturalną minę. Trochę mu się nie udało, niestety.
- To po co prezes wynajmował aż tyle pokoi? - załamana ich błyskotliwym pomysłem usiadłam na miękkim materacu łóżka - na to samo by wyszło gdyby wynajęli jeden i tak całą noc siedzicie u nas.
- Bo was lubimy? - Perłowski próbował ratować sytuację.
- Nie martwcie się dzieci nie będzie - Nowakowski uśmiechnął się delikatnie i otworzył drzwi łagodnie dając do zrozumienia swoim kolegom, że powinni już wyjść.
Resoviacy kolejno zaczęli przekraczać próg żegnając się z nami życzliwym 'dobranoc'. Na końcu wyszedł Ignaczak zniesmaczony faktem opuszczenia naszego pokoju.
- Tylko proszę was nie zróbcie nic głupiego, bo Karol mnie zabije - szepnął mi na ucho na odchodnym.
Pokiwałam z pełnym politowaniem głową i poczekałam aż Piter zamknie za nimi drzwi i zgasi światło.
- Romantyczna atmosfera prysła - westchnął gdy delikatnie położyłam głowę na jego tors.
- Kiedyś to nadrobimy - mruknęłam i zmęczona zamknęłam oczy.
Powieki robiły mi się coraz częstsze aż w końcu całkowicie usnęłam.
- Noo co tam gołąbeczki? - Igła wparował do naszego pokoju w zaskakująco wybornym humorze - są ubrani, jestem uratowany - dodał omiatając naszą dwójkę swoim bystrym spojrzeniem.
- Która godzina? - jęknęłam przecierając jeszcze zaspane oczy.
- Już po dziesiątej. Przegapiliście śniadanie.. a i jeszcze zaraz wyjeżdżamy.
- I tak już bym nic nie zjadła. Jestem pełna po tych wczorajszych lodach - westchnęłam wstając powoli z łóżka.
- Jakie lody? Co wyście zrobili? - Igła aż zawrócił się ze swojej drogi ku wyjściu z naszego pokoju. Miał jakieś brudne myśli? Czy może to tylko ja mam skojarzenia?
- Cytrynowe, Krzysiu, cytrynowe - zaśmiałam się znikając w łazience.
- A już myślałem, że... a zresztą nie ważne. Za dwadzieścia minut zbiórka - oznajmił, po czym słychać było tylko trzasnięcie drzwi.
Dwadzieścia minut? Trzeba maksymalnie podkręcią obroty, bo Piter zacznie się niecierpliwić.
- Miśka wchodzę do łazienki - krzyknął, po czym już stał obok mnie i szczotkował zęby.
W czasie gdy on dalej przebywał w łazience ja wyszłam z niej i zaczęłam się ubierać. Po niecałych dwudziestu minutach znaleźliśmy się w recepcji, gdzie Daniel już odstawiał swoje tradycyjne szopki.
piątek, 5 lipca 2013
64.
Wspominałam Wam już o jednej najbardziej istotnej w tejże chwili rzeczy? Nie? No to teraz z ręką na sercu mówię Wam (proszę mi się tu nie śmiać, bo to wcale śmieszne nie jest) iż boję się ciemności.
Bo przecież strach jest rzeczą nieuniknioną, istotną częścią życia każdego człowieka. A jeżeli każdego no to również i mnie.
Strach równa się niepewności. Więc i ciemność niesie ze sobą niepewność.
- masz jakąś latarkę w telefonie? - zaczarowałam spojrzeniem choć on tego i tak nie dostrzegł.
- no nie mów mi, że taka duuuża dziewczynka boi się ciemności - nawet w tym mroku widziałam jak się uśmiecha.
Tutaj nawet mój bazyliszkowy wzrok nie pomoże, bo przecież panujące tu egipskie ciemności skutecznie to uniemożliwiają.
- chodź Ciamajdo idziemy do reszty . Zaraz powinni włączyć zasilanie awaryjne.
Złapał mnie za dłoń i przy wąskiej smudze światła wychodzącej z jego dotykowego telefonu powoli zaczęliśmy schodzić po schodach. Pomijając fakt, że potknęłam się jakieś pięć razy byłam zadowolona z tej przechadzki. Do czasu. Jak już wiecie mam zawsze rację. Dlatego też bez zbędnych cerebeli chciałam pokonać ostatni już schodek, tylko kuźwa jego już tam nie było. Runęłam jak długa na płaskiej, błyszczącej powierzchni parteru, nieumyślnie ciągnąc za sobą Piotrka. Oboje wylądowaliśmy na podłodze, tylko Pit miał trochę lepszą pozycję, bo nie obił swoich czterech liter, gdyż upadł prosto na mnie, przygniatając mnie swoim niemałym ciężarem.
Jednakże to się teraz nie liczyło. Czułam jak jego twarz powoli zbliża się do mojej aby w końcu jego usta dotknęły moich. Zapomnieliśmy się w namiętnym pocałunku, który przerwali nam dopiero dwaj przyjmujący rzeszowskiej drużyny. Lotman i Achrem świecili nam prosto w oczy latarkami z logiem LOT-u.
W trakcie drogi powrotnej do naszego "obozu" zostało włączone awaryjne zasilanie i wreszcie nie musiałam obawiać się każdego postawionego kroku.
- wreszcie! Ile można na was czekać ! - Kajetanowicz tupał prawą nogą sprawdzając na zegarku upływający czas.
- nigdy nie byłeś zakochany? - Bartman znacząco spojrzał na naszą dwójkę.
- nie - uciął krótko Daniel.
- aaa faktycznie. Kto by tam chciał takiego... Ciebie - Zibi dokończył swoją ciętą ripostę.
- koniec tych docinek. Zbieramy się do hotelu. Tylko poubierać się ciepło! - poinformował trener zapinając przy tym kurtke pod samą szyję.
Musieliśmy przejść kilkaset metrów dzielących lotnisko od hotelu. Pogoda na dworze odstraszała. Śnieg padał i padał i tu Was zaskoczę... padał. Po piętnastu minutach morderczej drogi zameldowaliśmy się w przytulnym holu hotelu.
- Ja z Miśką ! - zaklepał mnie Nowakowski.
Trener tylko pokiwał z politowaniem głową i przydzielił nam pokój.
- Andrzej wiedział co robi - zaśmiał się Piter, gdy po przekroczeniu progu naszego "apartamentu" zobaczyliśmy jedno dwuosobowe łóżko.
Jako pierwsza zajęłam łazienkę i trochę się odświeżyłam. Wychodząc z niej doznałam szoku. Piotrek bezradnie siedział na łóżku, a po pokoju biegali na wpół roznegliżowani siatkarze.
- co tu się dzieje? - zapytałam tonem surowej nauczycielki, która wchodzi do zdemolowanej sali lekcyjnej.
- robimy impreeeeze - zawył Igła po czym uderzył swoim biodrem w moje.
- ale dlaczego u nas, a nie w Twoim pokoju? - uniosłam brwi do góry, marszcząc przy tym czoło.
- bo tak - Kosok wyruszył ramionami, po czym rzucił w moją stronę butelką wody niegazowanej, która jak mniemam zastępowało wódkę.
- z takim argumentem nie wygrasz - westchnął Nowakowski oplatając mnie swoimi długimi rękami - Karol ich przysłał żeby przypadkiem dziecka z tego nie było.
- ręce opadują.. - mruknęłam patrząc na rozbrykane towarzystwo.
- opadają, kochanie, opadają - poprawił mnie z widoczną satysfakcją.
- tańczycie? - Perłowski wręcz skoczył w naszą stronę składając tą propozycję.
- a chcecie mieć przesrane u trenera? Daniel z przyjemnością was udupi - zaśmiałam się drwiąco.
- dlatego będziemy tańczyć na sucho - Buszek klasnął w dłonie i zaczął wywijać ciałem do tylko sobie znanej melodii.
- musimy stąd zwiać - szepnął Piotrek zanim Bartman zdążył porwać mnie do tańca.
Choć nie wiem czy te nasze dziwne pląsy można w jakikolwiek sposób porównać do tańczenia. Trudno było mi się wbić w rytm Zbyszka nie słysząc w ogóle muzyki. W końcu po żmudnych próbach odtańczyliśmy jeden kawałek, który zapuścił ze swojego niewidzialnego odtwarzacza DJ Igła.
- gorzej niż w przedszkolu - podsumowałam zachowanie tych dorosłych w sposób fizyczny mężczyzn gdy tylko udało mi się razem z Pitem opuścić nasz pokój.
Pędziliśmy na złamanie karku gdzie tylko nogi nasze chciały. A byliśmy potwornie głodni, więc nogi zaciągnęły nas do hotelowej kuchni, która ku naszemu szczęściu nie roiła się od pracowników.
Usiadłam na metalowym blacie tworzącym na środku pomieszczenia obszerną wyspę. Po chwili dołączył do mnie Piotrek, który z chłodni przyniósł pudełko lodów cytrynowych i dozownik z bitą śmietaną.
Siedzieliśmy prawie po ciemku, jedynie światło księżyca i pobliskiej ulicznej latarni wpadały przez okno i rozświetlały pomieszczenie.
Pudełko lodów zmierzało już ku końcowi swojego istnienia, a bita śmietana "ozdabiała" nasze ubrania. Właśnie wyciskałam kolejną jej porcję do pudełka znikających w ekspresowym tempie lodów, gdy w pomieszczeniu obok zapaliło się znikome światło.
|!|
Przepraszam, ale cyborgiem nie jestem.
sobota, 29 czerwca 2013
63.
Polska przywitała nas... śnieżycą. Okropną śnieżycą. Z niemałymi trudnościami pilot zaparkował samolot na płycie lotniska.
- no i nie było tak strasznie - Piotrek uśmiechnął się pokrzepiająco, gdy wreszcie udało nam się zniknąć za drzwiami budynku.
Uderzyło w nas ciepło. Zaczęliśmy w ekspresowym tempie zdejmować odzienie wierzchnie, czytaj: kurtki, czapki i szaliki, a Lotman zdjął nawet swój sweterek w reniferki.
Myśleliśmy, że wszystko co złe jest już za nami. Niestety myliliśmy się. To co najgorsze było dopiero przed nami..
- utknęliśmy tu - powiadomił trener Kowal.
- ahaaa. Jaja sobie pan robi? - Zbyszek zarzucił torbę na ramię i już chciał wychodzić na dwór... ale w porę został powstrzymany przez trenera.
- powodzenia Bartman, powodzenia - zaśmiał się Andrzej.
Atakujący wyszedł na zewnątrz, a my przyjmowaliśmy zakłady za ile wróci.
I wrócił. Po (i tu patrzę na zegarek) dwudziestu pięciu sekundach ujrzeliśmy Zibiego... o ile tego bałwana (i nie mówię tu o jego charakterze tylko o tym śniegu który pokrywał jego całego) można nazwać właśnie Zibim. Szczęka drżała mu jak opętana, ale to porównanie chyba nie jest na miejscu, przypominając sobie wydarzenia z Włoch. Tak więc teraz wszyscy wyobraźmy sobie dygoczącego Bartmana pokrytego od stóp do głowy białym puchem.
- jaki dżezzz - Ignaczak parsknął śmiechem niczym rodowity koń arabski.
Zostaliśmy uwięzieni w Warszawie... strasznie to brzmi.
Usiedliśmy, a raczej rozsiedliśmy się wygodnie na kanapach i obserwowaliśmy jak po całym obiekcie biegają podenerwowani ludzie. Tylko my wyglądaliśmy na takich wyluzowanych i nie przejmujących się pogodą szalejącą za oknem.
- długooo jeeeszcze? - marudził o dziwo nie Igła, czy Dobrowolski, tylko samotny, bezdzietny Bartman.
- jak Ci się nie chce tu siedzieć to zapieprzaj tymi zaspami do Rzeszowa - zaproponował Kosok na co atakujący tylko charakterystycznie prychnął.
- gdzie ty się tak śpieszysz ? - zagaił w końcu Nowakowski, bo od dłuższego czasu widać było, że nurtuje go to pytanie - dziewczyna o ile wiem na Ciebie nie czeka
- no bo kuźwa kupiłem sobie psa i obiecałem sąsiadce, że dzisiaj go odbiore - fuknął Zibi.
Tak na marginesie to powinien chodzić z tabliczką informującą, że bez kija nie podchodź.
Zaledwie chwilę później, no może dwie chwile, podeszła do nas jedna z pracownic lotniska i rozdała koce. Oznaczało to tylko jedno : dziś Warszawy nie opuścimy.
Wygodnie oparłam się o piotrkowe ramię, a powieki same opadły na dół.
Obudziło mnie lekkie szturchnięcie.
- Piotreeek - mruknęłam.
- chodź ze mną na spacer - zaproponował.
- chcesz spacerować bo budynku - uniosłam brwi do góry i z politowaniem spojrzałam na siatkarza.
- ależ owszem - pociągnął mnie za rękę zmuszając do wstania.
Muszę przyznać że Resoviacy wyglądali przekomicznie. Pozwijali się w kłębki i tak skuleni śnili za pewne o następnych meczach.
Pit nie dał mi długo cieszyć się ty widokiem. Splotł nasze palce i powoli kroczył ciągnąc mnie za sobą. Nie wiem w jakiej części budynku byliśmy. Nie wiem również jak z powrotem wrócić do reszty grupy.
Było cicho. W około w małych grupkach siedzieli podróżni, którzy albo komunikowali się z bliskimi albo po prostu przysypiali.
Stanęliśmy przy dużym oknie i obserwowaliśmy padający na zewnątrz śnieg. Piotr objął mnie od tylu i ułożył swój podbródek na moim ramieniu.
Było tak romantycznie, ale do czasu. Do czasu gdy nagle w około zrobiło się ciemno.
niedziela, 23 czerwca 2013
62.
Kilka dni później przyszła pora na starcie naszych Resoviaków z miejscową drużyną. Podopiecznym trenera Kowala udało ugrać się tylko jednego seta, z czego ku wiekim niezadowoleniu wszystkich cieszył się Daniel.
- proszę Cię tylko nam nie mów że nic się nie stało - już u progu szatni zaatakował mnie Bartman.
- nawet nie zamierzam - prychnęłam - Piotrek musimy się śpieszyć.
Środkowy kiwnął głową i już po chwili był gotowy do wyjścia. Odebrałam od Paula ostatnie wskazówki, po czym razem z Nowakowskim wsiadłam do zamówionej taksówki.
- ależ tu romantycznie - stwierdził Pit gdy przed naszymi oczami rozciągnął się widok starego zaniedbanego cmentarza.
- cholernie romantycznie.. - fuknęłam trzęsąc się ze strachu.
W dłoniach ściskałam czarny modlitewnik i małą czerwoną lampkę. Piotrek popchnął metalową bramę, a moje uszy przesiąknął przeraźliwe skrzypienie, jakby pochowane tu dusze błagały aby nie zakłócać im spokoju pośmiertnej egzystencji.
Powoli stąpałam po wydeptanej między wysoką trawą ścieżce. Stare, zbutwiałe, drewniane krzyże pochylały się nad ziemią, a mała murowana, trochę podniszczona kapliczka wyglądała niczym wyjęta z planu nowego horroru. A pośród tego JA. Ja bojąca się małego pająka, myszy, szczurów i gadów. Ja, która ledwo co przesuwałam się do przodu przechodząc obok pokrytych mchem nagrobków. Ja dla której filmy z gatunku horrorów w ogóle mogłyby się istnieć.
Nawet nie zauważyłam kiedy mocniej ścisnęłam piotrkową dłoń.
- hej, no przecież jestem tutaj - oznajmił pokrzepiająco.
Nabrałam powietrza w usta i skręciłam w prawo, aby jeszcze chwilę pobłądzić po cmentarnych uliczkach, bo przecie to sprawiało mi taką przyjemność...
Poczułam jak po mojej nodze przebiega coś małego, włochatego, z długim ogonem.. kuźwa tu są szczury!
- nie patrz pod nogi - polecił mi Nowakowski.
Miałam ochotę krzyczeć i wynieść się jak najdalej od tego miejsca. Miałam ochotę zajebać Paula za sprowadzenie tego ducha.
Piotrek pociągnął mnie delikatnie za rękę czym uświadomił mi, że powinniśmy iść dalej. Serce łopotało mi ze strachu jak flaga Resovi podczas meczu.
- to chyba tutaj..
Skinęłam głową w czasie gdy Piotr przetarał zamchlony i zabrudzony napis na nagrobku przed którym się zatrzymaliśmy. Drżącymi rękami próbowałam odpalić znicz, ale wszystkie próby kończyły się fiaskiem, a raz nawet podpaliłam wysuszoną trawę. Ostatecznie do Nowakowski zadbał o "miłą atmosferę" w czasie żegnania się z Mietkiem. Te kilka dni uświadomiło mi, że o wiele bardziej wolę docinki Kajetanowicza, aniżeli obecności zakochanego bezwzajemności ducha. Bo co to na przyjemność brać prysznic mając świadomość, że bezcielesna istota stoi obok ciebie i obserwuje każdy twój ruch?
Piotrek poświęcił mi telefonem, a ja łamliwym głosem wydukałam słowa łacińskiej modlitwy.
Niespodziewanie zerwał się gwałtowny wiatr, przepełniony przeraźliwym krzykiem. Krzykiem pochowanych tutaj ludzi? Pospiesznie dokończyłam pożegnalnego obrzędu i nie zastanawiając się długo opuściłam obszar cmentarza. Dopiero gdy zardzewiała brama skrzypnęła za nami mogłam odetchnąć z ulgą.
- nigdy więcej - wyszeptałam normując oddech.
- czemu? Przecież fajnie było - zaśmiał się siatkarz dzwoniąc po włoską taksówkę.
Po chwili byliśmy już w drodze do hotelu. Taksówkarz był zaskoczony miejscem, z którego nas odebrał. Uraczył nas nawet historią o pewnym podróżnym, który zaginął kilka lat temu na terenie tegoż cmentarza. Nie chcą słuchać końcówki tej historii usnęłam oparta o pitowe ramię.
Obudziłam się, jak się pewnie domyślacie, niesiona przez niego do naszego pokoju. Wpoił mi, że tak słodko wyglądająm gdy spałam, że grzechem byłoby mnie budzić, a przecież on jest sportowcem i zdarza się, że dźwiga na siłowni więcej niż moje sześćdziesiąt kilo.
Zniknęłam za drzwiami łazienki i szybko przygotowałam się do spania. Piotr siedział już na moim łóżku i dokładnie oglądał jakąś kartkę papieru.
- co tam masz? - wskoczyłam na miękki materac i wyrwałam mu papier - pamiętaj, że zawsze będę Cię kochał nawet gdy już nigdy nie dane nam będzie się zobaczyć. Zaczekam na ciebie tam na górze - przeczytałam na jednym oddechu.
- mam czuć się zazdrosny ? - Nowakowski zmarszczył śmiesznie czoło i wydął do przodu dolną wargę.
- jeżeli chcesz - pocałowałam go w policzek i zniknęłam pod kołdrą.
Ten koszmar właśnie się skończył.
poniedziałek, 10 czerwca 2013
61.
Moje wybawienie przed atakującym znikąd Mietkiem przyszło razem z wychodzącymi z części prysznicowej siatkarzami. Duch jakby się rozpłynął. Zniknął z powiewem wiatru. Za to ja nie wyglądałam najlepiej bo zaraz obok mnie zjawili się Resoviacy i niemal chórem zapytali co się stało.
Paul, dowiedziawszy się co przed chwilą przeszłam zaczął przepraszać, po czym skruszony zatopił się w swoim modlitewniku.
- panienki wyszykowane? Czy trzeba jeszcze czekać? - do szatni wparował Kajetanowicz.
- jeżeli Ci się coś nie podoba to zapierdalaj za pieszo - warknął Bartman podchodząc do Stażysty.
- panie gwiazda niech pan nie przegina - zaśmiał się szyderczo Daniel.
- panie Debil niech pan stąd wypieprza - Zibi "pomógł" mu odwrócić się, a następnie lekko popchnął go w stronę drzwi.
- tylko następnym razem nie wrzeszcz w nocy jakby się ze skóry obdzierali - rzucił jeszcze Dobrowolski zamykając za Nowym drzwi.
Siatkarze specjalnie zwolnili tempo przebierania się aby jeszcze bardziej zdenerwować "Zło tego świata".
W końcu po upływie około trzydziestu minut, kiedy to nie robiliśmy nic poza oglądaniem zdjęć, zlitowaliśmy się i zajęliśmy nasze miejsca w autobusie. Niestety Kajetanowicz musiał się jeszcze pomęczyć, bo reszta sztabu szkoleniowego robiła rozpoznanie w okolicy. Aż mi się go szkoda zrobiło... Albo nie.
- no Danielku to może pobiegniesz jak gazela do Kowala i poprosisz o zakończenie wycieczki, jeżeli nadal Ci się tak spieszy - naśmiewał się Bartman, który chyba najbardziej nie znosił Stażysty.
Kajetanowicz nic się nie odezwał tylko cierpliwie czekał na odjazd autobusu. Za to my mieliśmy z niego niezły ubaw.
Wreszcie, po wspólnym obejściu parku wokół hali (oczywiście aby jeszcze bardziej zdenerwować Daniela), dotarliśmy do hotelu. Przesunęłam kartę w czytniku i popchnęłam drzwi. Coś mnie tknęło i zajrzałam do łazienki. Jednakże nic nowego się tam nie pojawiło, oprócz zniknięcia wiadomości na lustrze. Wysyłam z pomieszczenia i spojrzałam na łóżko. Zamarłam. Miałam ochotę wybiec z krzykiem ale w porę u mego boku zjawił się Lotman.
- przyszedłem Ci powiedz... What the fuck? - stanął jak wryty przyglądając się porozrzucanej po moim łóżku bieliźnie i płatkom czerwonych róż. To na pewno nie jest robota Nowakowskiego.
- ja mam już dość - jęknęłam zsuwając się po ścianie na podłogę.
- ja Cię bardzo przepraszam - Paul usiadł obok mnie z miną skruszonego psa - przecież wiesz, że to nie miało tak wyglądać.
- wywołałeś nie tego ducha co trzeba.
- jak na pierwszy raz to dobrze, że chociaż się udało.
- pierwszy raz? - zszokowana zmarszczyłam czoło.
- jestem po kursie - przyjmujący dumnie wyparł pierś do przodu - mogę Ci nawet licencję pokazać.
- nie trzeba - uśmiechnęłam się pierwszy raz odkąd weszłam ponownie do tego pokoju - a tak w ogóle to po co przyszedłeś?
- aaach.. czekaj, czekaj. Niech sobie przypomnę.. - zrobił minę typowego myśliciela. Wygiął usta w dziobek przy okazji unosząc do góry brwi. Wyglądał przekomicznie - mam! Przybyłem Ci oznajmić, że wiem jak pozbyć się Mietka.
Rozpromieniłam się. Rozradowałam. W oczach wręcz pojawiły mi się świeczki. Czyżby mój mini problem bez rozwiązania znalazł swoje rozwiązanie? Czyżby moje męczarnie wreszcie miały się skończyć? Możliwe, ba! Bardzo możliwe. Tylko najpierw muszę znaleźć odwagę aby w środku nocy jechać na stary włoski cmentarz by znaleźć nagrobek Mietka, polskiego żołnierza walczącego w legionach włoskich, i zapalić na nim znicz. Proste? Zapewne tak. No chyba, że na się paniczny lęk przed takimi zjawami i upiorami. A nocne wypady na cmentarz tym bardziej nie wchodząc w grę.
Muszę odnaleźć nadzieję na ratunek z tej chorej, para-nienormalnej sytuacji. I nie ważne, że ludzie nazwą mnie głupią dziewuchną, nie uwierzą w to co się dzieje. Ważne, że jest szansa aby pozbyć się Mietka. Tylko trzeba znaleźć odwagę.
Pamiętajcie, wywoływanie duchów nie jest bezpieczne i odradzam robienie tego w domu, a gdyby proponował wam to Lotman od razu odmówcie. Dobrze Wam radzę, Słoneczka moje.
wtorek, 4 czerwca 2013
60.
czwartek, 30 maja 2013
59.
Ubrana w moją ulubioną piżamę z motywem jakze pięknych i uroczych krówek zatopiłam się w miękkim hotelowym materacu. Przykryłam się ciepłą kołdrą, która jeszcze pachniała lewandowym płynem do płukania. Zresztą moim ulubionym. Nieoczekiwanie drzwi do pokoju otworzyły się. Serce chyba mi stanęło i przestało rytmicznie uderzać. Duch miał nawiedzać Daniela, a nie mnie! Na szczęście po chwili zza futryny wychwyliła się głowa Nowakowskiego. Odetchnęłam z ulgą.
- co ty tutaj robisz ? - podniosłam się na łokciach i zmarszczyłam czoło.
- przecież wiem, że panicznie boisz się duchów i innych istot paranienormalnych - przesunął mnie delikatnie robiąc na łóżku miejsce dla siebie - dziwię się, że wytrzymałaś na tym seansie u Paula.
Chciałam go wypytać o to skąd Lotman zna się na takich rzeczach ale Piotr postanowił już zakończyć ten dzień pełen wrażeń. Jego ręka oplotła moje ciało i mocno przycisnęła. Wsłuchałam się w jego miarowy oddech, po czym sama oddałam się w posiadanie snu.
Krzyk. Pisk. Jazgod. Wycie. I towarzyszący temu dziwny powiew wiatru. Tak właśnie stało się kilka minut po północy.
Błyskawicznie przesyłam z pozycji leżącej do pozycji siedzącej. Zapaliłam stojącą na szafce nocnej lampkę i rozejrzałam się po pokoju. Nie zauważyłam nic groźnego.
- chyba nasz duch wziął się do roboty - aż podskoczyłam gdy usłyszałam jego głos.
Kompletnie zapomniałam, że śpi obok mnie. Choć jestem niemal w stu procentach pewna, że gdyby go przy mnie nie było piszczałabym głośniej niż Kajetanowicz.
Dopiero teraz zaczęło do mnie dochodzić to co stało się wczoraj. Wywołaliśmy ducha. Najprawdziwszego, żywego (a raczej zmarłego) ducha. Pójdziemy za to piekła...
- chodźmy spać - Piotrek przytulił się do moich pleców.
- nie mów mi, że potrafisz usnąć, jak ten pacan drze się wniebogłosy.
- co mnie obchodzi on i jego duch. Najwyżej po egzorcyste zadzwoni - Pit machnął ręką i położył się z powrotem na miękkim materacu.
Westchnęłam i wywierciłam sobie miejsce obok niego. Krzyki ustały, więc można było spokojnie zasnąć.
Siedzieliśmy już na stołówce i powoli przeżuwaliśmy swoje śniadania. Igła już po raz piętnasty mielił zębami ten sam kawałek jakiegoś tradycyjnego płacka ze smażonymi grzybami, a Kovacević próbował odgadnąć od której strony powinien zaczął jeść swoją dziwną kanapkę napakowaną po brzegi zieleniną. Za namową Bartmana i jego narzekaniem, że zielone to jest dla królika lub kozy zamówiłam sobie przepyszną jajecznicę i zrezygnowałam nawet z posypania jej zielonym szczypiorkiem.
Wszyscy odwrócili swoje głowy gdy do pomieszczenia wpadł zdyszany Stażysta. Był blady. Strasznie blady.
- Młody wyglądasz jakbyś ducha zobaczył - zaśmiał się Kosok, a zaraz za nim cała reszta.
- a co ty tak krzyczałeś w nocy? - drążył temat Buszek.
- myślałem, że to ta.. Dominika jęczy - zapierał się Daniel, choć wszyscy wiedzieli, że kłamał. Nos mu rósł w zawyrotnym tempie tak jako bajkowemu Pionkio.
- Miśka piszczy całkiem inaczej - odparł Piotrek, po czym przez dłuższą chwilę musiał masowąć swoje ramie które miało bliższe spotkanie z moją pięścią.
Między siatkarzami rozniosło się tradycyjne "uuuuuuuuuuuuu" przeplatane innymi dzikimi odgłosami.
Ale wróćmy do nocnych krzyków Kajtka.
- jestem pewien, a jak jestem pewien to jestem pewien, że to ty nie dałeś nam w nocy spać - Perełka jeszcze bardziet pogrążał Nowego.
- koszmar śnił się dzieciaczkowi ? - nabijał się Ignaczak sepleniąc przy tym jak małe dziecko.
Daniel zrobił się czerwony jak burak, a Lotman wyjął z torby ten sam czarny modlitewnik co wczorajszego wieczora i znów po łacinie zaczął odmawiać dziękczynną modlitwę do naszego zaprzyjaźnionego ducha.
Wyglądał przy tym dość komicznie. Kołysał się to w przód, to w tył mrucząc pod nosem co jakiś czas "Spiritus Sante". Przechodzący obok naszego stołu trener złapał się za głowę i pytającym spojrzeniem zbadał całą resztę.
- biedaczek boi się Zaytseva - wyjaśnił Bartman.
Miał szczęście, że Paul był za bardzo przejęty swoimi modłami dziękczynnymi, ażeby przetworzyć dodatkowo słowa Zbyszka.
- a nie wiecie może kto tak wrzeszczał w nocy? - na pytanie Kowala wszyscy wybuchnęli śmiechem. Czyli nawet piętro niżej było słychać wycie naszego ulubionego Stażysty.
- z kim ja pracuje?! - mruknął trener i odszedł do swojego stolika.
Mieliśmy chwilę przerwy między śniadaniem, a wyjazdem na hale. Weszłam więc do swojego pokoju, a później do łazienki. Coś było nie tak. Moja kosmetyczka zamiast stać na półce, leżała na jasnych kafelkach. Podniosłam ją z podłogi i odłożyłam na przeznaczone dla niej miejsce. Korzystając z tego iż jestem w łazience umyłam ręce i przetarłam twarz. Uniosłam wzrok do góry aby spojrzeć w lustro i o mało co nie zeszłam na zawał.
- CHŁOPAKII !! - krzyknęłam ile sił w płucach, po czym przerażona osunęłam się po zimnej ścianie.
piątek, 24 maja 2013
58.
Z przerażeniem patrzyłam jak Lotman wyjmuje ze swojej torby nieużywane jeszcze opakowanie sześciu świeczek oraz specjalne stojaki pod nie. Po chwili do pokoju wpadł Wojtek Grzyb z jakąś dziwną okrągłą planszą.
- a trunki gdzie? - zapytałam podejrzliwie. Zaskoczyło mnie przede wszystkim to, że wchodzący Bartman nie był zaopatrzony w plecak w którym przeważnie przemycał alkohol.
W odpowiedzi uzyskałam tylko pogardliwe spojrzenia siatkarzy dające jasno do zrozumienia że jestem jedną z tych stereotypowych blond piękności z niskim ilorazem wiedzy.
- mówiliście : seans spirytusowy - naburmuszyłam się jak małe dziecko wydymając dolną wargę.
Po całym pokoju rozniósł się dźwięk odbijanej od skóry dłoni. Ale spokojnie nikt jeszcze nikomu nie przyłożył, to tylko facepalm'y na cześć inteligencji Dominiki.
Szczerze, to ja już ich kompletnie nie rozumiem, ale coś tak czuje, że chyba nie powinno mnie tu być.
Paul policzył (muszę uwzględnić, że o dziwo nauczyli go w szkole liczyć nie tylko do dziesięciu ale i powyżej tej liczby) wszystkich obecnych, po czym zamknął drzwi na klucz. Wszyscy za jego zaproszeniem zajęli miejsce przy okrągłym stole, po czym gospodarz zaczął odpalać kolejne świece.
- wiecie co, ja chyba zrezygnuje i wrócę do swojego pokoju - oznajmiłam i wstałam ze swojego krzesełka, by po chwili z powrotem na nie opaść pod wpływem Pita, który pociągnął mnie za nadgarstek.
- siedź, tylko proszę Cię zachowaj powagę - polecił mi Paul, po czym otworzył niedużych rozmiarów książkę, coś na wzór katolickiego modlitewnika.
Dopiero teraz zaczęłam kojarzyć fakty. Wkręcili mnie nie w seans spirytusowy, a spirytystyczny. Co oznacza tylko jedno - oni mają zamiar wywołać duchy.
Lotman odczytał kilka zdań w języki łacińskim, a raczej jego angielskiej odmianie, jeżeli wiecie o co mi chodzi. Chwilę później zaczął coś mruczeć w dość niezrozumiałym języku. Siedziałam obok niego i głowiłam się po jakiemu mówi. wyłapałam kilka słówek angielskich, hiszpańskich, francuskich, a nawet.. chińskich. Jeżeli wywoływanie duchów polega na wymawianiu co tylko ślina na język przyniesie, to ja powinnam być w tym mistrzem, to jest mistrzynią.
Przestraszyłam się. Wręcz podskoczyłam na krzesełku, gdy przez pokój przeszedł powiew wiatru. Dyskretnie spojrzałam na okno, które było zamknięte. Po chwili znów poczułam zimny powiew wiatru, który przy okazji zgasił jedną ze świec.
Po chwili o strachu nie było już mowy. Zmienił się na stan przedzawałowy. Zanim zaprosili mnie na ten seans powinni upewnić się czy przypadkiem nie boję się wszelkich istot z innych wymiarów. Miałam ochotę krzyknąć i uciec stąd jak najdalej, gdy drewniana strzałka zaczęła obracać się w okół własnej osi co chwilę zatrzymując się na poszczególnych literach.
- notuj - Paul trącił mnie ręką i wskazał na leżący przede mną zeszyt.
Trzęsącą się ręką koślawymi literami zapisywałam to, co duch chciał nam przekazać.
Czego chcecie - brzmiało pierwsze zdanie. Coś mi się wydaje, że trafiliśmy na bardzo niemiłego pana zza światów.
- jest osoba, która bardzo nam się naprzykrza - oznajmił przewodnik spotkania, czyli nikt inny jak wspaniały amerykański przyjmujący zasilający barwy pasiaków.
I znów coś jakby powiew jesiennego wiatru spowodował na moim ciele pojawienie się gęsiej skórki. Przymknęłam powieki, aby choć na moment uciec myślami od tego w co właśnie się wpakowałam. Moja "chwila wytchnienia" nie trwała długo, bo znów mój sąsiad zaczął mnie szturchać.
Kto? - zanotowałam.
- Daniel Kajetanowicz - odparł Paul dokładnie akcentując oba wyrazy.
Nastąpiła chwila ciszy i spokoju. Wzrokiem przeleciałam po twarzach skupionych siatkarzy. Każdy z nich pochłonięty był własnymi myślami i na prawdę wierzył w to co właśnie ma miejsce. Duchy istnieją. Muszę mieć się na baczności.
Kilka minut później było już po seansie. Duch zgodził się nam pomóc, o czym świadczył przesunięty przez niego kamień na pole z napisem "TAK". Paul znów odmówił łacińską modlitwę dziękując zmarłemu za przybycie, okazaną łaskę i pomoc w uporaniu się z problem.
Byłam oszołomiona. Nie pytając o nic wyszłam z kwatery którą Amerykanin dzielił z Kovacevicem i zaszyłam się w swoim pokoju.
Obym tylko nie miała koszmarów. Nie lubię koszmarów.
niedziela, 19 maja 2013
57.
Oczywiście Nowakowski nie powstrzymał swoich nerwów i dość agresywnie trącił barkiem naszego wroga publicznego numer jeden. Słysząc jak ten mruczy pod nosem wszystkie znane ludzkości wulgaryzmu prychnął i trącając go jeszcze nogą wyszedł z głównego budynku włoskiego lotniska.
Na parkingu czekał już podstawiony autokar, który bez żadnych problemów zawiózł nas do hotelu, w którym mieliśmy spędzić następny tydzień.
- Piter! widziałeś moją koszulkę?! - roznegliżowany Kosok biegał po korytarzu maceratańskiego (?) hotelu, aż w końcu dopadł drzwi mojego pokoju, w którym oczywiście przebywał obecnie Piotr.
Bo oczywiście, po co siedzieć z Grzesiem w swoim pokoju i obgadywać panienki w pierwszym stron gazet "pożyczonych" z recepcji, gdy można leżeć na łóżku swojej dziewczyny i gapić się tępo w sufit, w czasie gdy owa dziewczyna po raz piętnasty równiutko układa w szafie swoje koszulki.
Ubrania za Chiny ludowe i sztuczną szczękę mojej babci Stefci nie chciały ze mną współpracować i teraz dopiero zaczęłam żałować, że nie wcisnęłam do walizki jakiegoś żelazka... może udałoby mi się jakoś przemycić go do Włoch.
- no to co z ta moją koszulką ? - zdyszany Grzegorz usiadł na moim łóżku, które już nie było pięknie zaścielane, a kołdra zamiast na materacu spoczywała na ciemnej wykładzinie podłogowej.
- tą taką niby babską ? - upewniał się Nowakowski, a ja słysząc pobieżny opis owej koszulki musiałam stłumić w sobie wybuch niepohamowanego śmiechu.
- no taaa - Grzesiu podrapał czubek swojej głowy.
- Bartman pożyczył, bo rozlał w pokoju swojego firmowego energetyka - Pit wzruszył ramionami, po czym słyszałam tylko trzask drzwi i głośny krzyk Kosy.
Zbigniewie Bartmanie, chyba się pan doigrał.
- skończyłaś już ? - zagaił Piotr, gdyż najwidoczniej chyba zaczęło mu się już nudzić.
- nie - burknęłam nurkując we wnętrzu mojej nowej szafy.
- skończyłaś już - powtórzył, tylko tym razem nie było to pytanie, tylko stwierdzenie.
Poczułam jak jego dłonie dotykają moich bioder, po czym pomimo mojego lekkiego lęku wysokości zostałam podniesiona i zwisałam głową zwróconą w stronę podłogi.
- mógłbyś już mnie odstawić ? - poprosiłam, widząc, że Piotrek wynosi mnie z pokoju.
- jak na razie nie mam takiej czynności w swoich planach - odparł szczerząc się jak Ignaczak do swojej kamery.
- panie Nowakowski, ciężary podnosi się na siłowni - ni stąd ni zowąd na korytarzu rozgrzmiał głos stażysty.
- panie Kajetanowicz, pana zdanie obchodzi mnie tyle co zeszłoroczny śnieg - warknął środkowy.
Nie zważając na dalsze krzyki i pretensje Nowego kopnął pobliskie drzwi i weszliśmy do pokoju. Pokoju Lotmana jak mniemam, bo już na samym początku uderzyła we mnie wielka flaga USA, którą Paul przymontował sobie do szafy. Patriotyzm się szerzy, jak widać.
- wreszcie przyszliście, czyli możemy zaczynać - odparł dumnie gospodarz dzisiejszego zgromadzenia i odsunął przede mną jedno z kilkunastu nagromadzonych krzeseł.
Prawie cała rzeszowska drużyna siedziała już przy okrągłym stole, który chcąc nie chcąc nie wiem jakim cudem w ogóle skombinowali, a co do tego wnieśli do pokoju, przez nie za duży otwór zwany drzwiami.
- a tak w ogóle to co mamy zaczynać ? - zapytałam podpierając brodę dłońmi.
- seans spirytusowy ! - krzyknął rozweselony Kovacević.
Polska część drużyny spojrzała na niego z politowaniem, a ja z lekkim przerażeniem.
Seans spirytusowy ? Co Ci nieładnie mówiąc debile, znowu wymyślili?